Od samego początku pobytu tutaj było można odczuć różnicę w traktowaniu campowerów, czyli tych którzy pracują tutaj fizycznie (kuchnia, sprzątanie, malowanie itp.), a counsellorów, czyli tych, którzy opiekują się dziećmi.
Ostatniego dnia przed przyjazdem dzieci counsellorzy dostali day off na 24h. O nas nikt nie pomyślał, zasuwamy wkurzeni na kuchni, że znowu tu zostaniemy i nikt nas nawet nie zawiezie do miasta. A tu nagle niespodzianka! Przyszła do nas szefowa i powiedziała, że zabierają nas na jedzenie do typowej amerykańskiej fast-foodowej knajpy, a później na golfa!
Jak się okazało nie było tam tylko golfa, ale też gokarty, baseball, koszykówka i pontony. Zaczęliśmy od gokartów. Nie spodziewałam się, że jeżdżą tu tak szybko! Zwłaszcza jeden gokart był podrasowany i wygrywał każdy wyścig. Śmiechu było co niemiara. Jedna z dziewczyn w połowie trasy się zatrzymała, bo zgasł jej silnik, na co podbiegł chłopak z obsługi, odpalił jej pojazd i... dojechał z nią do mety na boku jej auta!
Później poszliśmy na golfa. Na początku byłam totalnie beznadziejna. Niby to proste, ale wcale nie. Na szczęście trafiłyśmy z Kasią (pozdrawiam Kasię i jej znajomych, którzy to czytają :D) do jednej drużyny z Billym. Billy to jedna z 'głów' campu i jak się okazało jeden z lepszych graczy w golfa (w naszym składzie, nie na świecie oczywiście). Na początku nauczył nas kilku podstawowych rzeczy, a później z każdym dołkiem uczył czegoś nowego. Ostatecznie skończyłam z drugim wynikiem i 57 punktami (przewidywany wynik to 43 punkty, więc jak na pierwszy raz to podobno bardzo dobrze).
Po golfie zrobiło się już trochę późno, więc pobiegliśmy na Water Bumps, czyli pontony, z których strzela się wodą. Wyszłam caaaaała mokra od dołu do góry, bo i Billy, i Kasia stwierdzili, że jestem idealnym celem i większość strzałów była skierowana na mnie!
Ostatnią atrakcja był baseball. Wchodzi się do klatki, zakłada kask i czeka, aż zaczną strzelać piłki. Poszłam na softball, który piłki strzela wolniej i po większym okręgu, ale i tak leciały strasznie szybko, więc nie chcę wiedzieć jaka to była prędkość w 'normalnych' klatkach! Większość piłek uciekła górą, albo dołem (tak, w palanta się grało tysiąc razy łatwiej), a jak już trafiłam, to ręce odpadły z bólu!
Po zabawie poszliśmy na lody. Za 4$ kupiłam małą porcję, która jak się okazało, wcale nie była taka mała. W Polsce byłby to lód XL, a w zjedzeniu go pomogły mi trzy osoby, więc chyba nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądała ta mega duża wersja...
Ps. Piłam pierwszy raz amerykańskie piwo w puszcze- smakuje jak siki. Za to lokalne piwo w pubach jest bardzo smaczne :)
Ostatniego dnia przed przyjazdem dzieci counsellorzy dostali day off na 24h. O nas nikt nie pomyślał, zasuwamy wkurzeni na kuchni, że znowu tu zostaniemy i nikt nas nawet nie zawiezie do miasta. A tu nagle niespodzianka! Przyszła do nas szefowa i powiedziała, że zabierają nas na jedzenie do typowej amerykańskiej fast-foodowej knajpy, a później na golfa!
Jak się okazało nie było tam tylko golfa, ale też gokarty, baseball, koszykówka i pontony. Zaczęliśmy od gokartów. Nie spodziewałam się, że jeżdżą tu tak szybko! Zwłaszcza jeden gokart był podrasowany i wygrywał każdy wyścig. Śmiechu było co niemiara. Jedna z dziewczyn w połowie trasy się zatrzymała, bo zgasł jej silnik, na co podbiegł chłopak z obsługi, odpalił jej pojazd i... dojechał z nią do mety na boku jej auta!
Później poszliśmy na golfa. Na początku byłam totalnie beznadziejna. Niby to proste, ale wcale nie. Na szczęście trafiłyśmy z Kasią (pozdrawiam Kasię i jej znajomych, którzy to czytają :D) do jednej drużyny z Billym. Billy to jedna z 'głów' campu i jak się okazało jeden z lepszych graczy w golfa (w naszym składzie, nie na świecie oczywiście). Na początku nauczył nas kilku podstawowych rzeczy, a później z każdym dołkiem uczył czegoś nowego. Ostatecznie skończyłam z drugim wynikiem i 57 punktami (przewidywany wynik to 43 punkty, więc jak na pierwszy raz to podobno bardzo dobrze).
Po golfie zrobiło się już trochę późno, więc pobiegliśmy na Water Bumps, czyli pontony, z których strzela się wodą. Wyszłam caaaaała mokra od dołu do góry, bo i Billy, i Kasia stwierdzili, że jestem idealnym celem i większość strzałów była skierowana na mnie!
Ostatnią atrakcja był baseball. Wchodzi się do klatki, zakłada kask i czeka, aż zaczną strzelać piłki. Poszłam na softball, który piłki strzela wolniej i po większym okręgu, ale i tak leciały strasznie szybko, więc nie chcę wiedzieć jaka to była prędkość w 'normalnych' klatkach! Większość piłek uciekła górą, albo dołem (tak, w palanta się grało tysiąc razy łatwiej), a jak już trafiłam, to ręce odpadły z bólu!
Po zabawie poszliśmy na lody. Za 4$ kupiłam małą porcję, która jak się okazało, wcale nie była taka mała. W Polsce byłby to lód XL, a w zjedzeniu go pomogły mi trzy osoby, więc chyba nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądała ta mega duża wersja...
Ps. Piłam pierwszy raz amerykańskie piwo w puszcze- smakuje jak siki. Za to lokalne piwo w pubach jest bardzo smaczne :)