Zacznijmy już wreszcie tą podróż!
07:58Czekałam na ten dzień od momentu pierwszych problemów na campie, czyli może jakoś po pierwszym tygodniu, a kiedy już nadszedł, to jakoś tego specjalnie nie odczułam. Może dlatego, że do ostatniego dnia pracowaliśmy , a szefowa była tak samo wredna, niekompetente i irytująca, jak przez ostatnie 10 tygodni? Okej, spójrzmy prawdzie w oczy, przez ostatniue dwa dni osiągnęła level master skurwys*ństwa, żeby się na nas odegrać w każdy możliwy sposób. No nie wyszło jej.
Nadszedł czas pakowania się i o dziwo (!!!) jakoś się zmieściłam (no dobra, nie oszukujmy się, Rafael zabrał część moich rzeczy). Nie zmienia to faktu, że na kolejny miesiąc moja postać zamienia się w żółwia w ciąży.
Skoro czas na opuszczenie campu, to czas też na pożegnania. No i tu samą siebie zaskoczyłam, bo nie myślałam, że na środku obozowej ścieżki rozbeczę się jak małe dziecko, albo bóbr. Niesamowite jak przez dwa miesiące można zbliżyć się do ludzi i jak ważni stają się w Twoim życiu. Więc Lewis, jeśli właśnie używasz translatora google, to tak, to o Tobie i już tęsknię i już czekam na Ciebie we Wrocławiu! Reszta pożegnań odbyła się rac zej ze śmiechem niż płaczem. Każdy po kolei życzył powodzenia w podróży, zapraszał do siebie (oj, uwierzcie mi- przyjadę!) i robili wspominki. Jack i Zac stwierdzili, że to już najwyższy czas, żebym poznała swój wakacyjny pseudonim. 'Bedroom eyes'? Serio chłopaki? Buziaki, całusy, przytulasy i wsiadamy po raz ostatni (I hope so!) do campowego autobusu. Szef odnalazł w sobie jakieś resztki dobroci i za darmo zawiózł nas na dworzec (O tak! 2$ w kieszeni!).
Z dworca pociągiem na lotnisko. Dlaczego by nie spróbować złapać Lewisa jeszcze raz? I tu zaczyna się scena jak z jakiegoś romantycznego filmu. Wbiegamy na jego terminal i Monika dostaje pożegnalną wiadomość, że zobaczymy się jeszcze kiedyś, że przyjedzie do nas do Wrocławia. #forthefuck sake #foreverlate. Ale spróbujemy! Biegniemy do bramek ochrony, 3 wielkie żółwie (Rafael kawaler został na krześle, on nie będzie biegać. 'Fucking cunt'). Ludzie patrzyli na nas jak na jakieś szalone wariatki, a my powoli osiągałyśmy prędkość światła docierając do bramek ochrony. Wypatrujemy, szukamy, mam wrażenie, że moja głowa się wyciągnęła jak ta w bajce Gadżeta. Dalej, dalej głowa Marty! No i jest! No jest ten brodaty terrorysta. Lewis! Luuu! Odwrócił się i macha, a my rura bokiem do niego i ups. Przebiegłyśmy przez strefę graniczną, rzuca się na nas ochrona, wszyscy krzyczą, bo Monika nawet już przekroczyła bramkę i przytuliła Lewisa. Zaraz sama by przekroczyła granicę. My smutek, że się z nim już nie przytulimy, tylko pokiwamy z odległości 5 metrów. To co zrobił Lewis? Stwierdził, że wraca do nas i przejdzie przez ochronę jeszcze raz. One time is too boring, ha? Dobrze było go jeszcze raz uściskać i zobaczyć jak przechodzi przez bramki juž szczęśliwy. Chociaż pokazanie mu symbolicznego środkowego palca było chyba trochę niestosowne, ale kogo to obchodzi? Kiedy zniknął nam już całkiem z oczu, wyruszyłyśmy na nasz terminal. Byłyśmy teraz w E, musiałyśmy dotrzeć do A. Lotnisko ogromne, no ale idziemy. Idziemy, idziemy, a tu zaskoczyły nas ruchome taśmy, które w swojej dobroci serca nawet plecak podtrzymały. Dojeżdżamy do końca, na wprost nas pomnik, patrzę, a za nimi chowa się Wojtek! Reszta Polaków pojechała od razu na nasz terminal i znalazła idealne miejsce na nocleg. Palmy, widok na panoramę miasta. Gdyby nie fakt, że marmur twardy i zimny, to hotel pierwsza klasa. Ale polar na podłogę, zawijamy się w śpiworki i do spania. W nocy odwiedziła nas ochrona , ale raczej bardziej po to, żeby sprawdzić czy żyjemy, niż żeby nas przegonić, jak również pan od sprzątania, który pozamiatał coś koło Moniki i poszedł, żeby nas nie pobudzić.
Rano poważyliśmy walizki (i siebie też, no uznajmy,że nie jest najgorzej) i się odprawiamy. Pan, który zabierał nam bilety przy wejściu do tunelu samolotu bawił się doprawdy przednio. 'Are you ready!? Let's start the showtime!' Będzie mi brakować takich pozywnych ludzi po powrocie do Polski.
Wsiadamy do samolotu, fru, fru, zimno, fru, fru, spanie, fru, fru, jedzenie, fru i jesteśmy w Chicago.
Żegnamy się z resztą Polaków, ale wiemy, że niedługo się zobaczymy, więc ražnie ruszamy do wypożyczalni.
Wypożyczalnia nie brzmi dobrze w naszym wykonaniu, prawda? No i teraz też nie mogliśmy normalnie wypożyczyć samochodu. Auto miało być na Monikę, ale ona ma kartę tylko tymczasową, więc nie możemy nią zapłacić. Przelewamy więc kasę na konto Rafaela i tu zaczyna się nasza 3-godzinna przygoda, podczas której Rafael i Monika zwiedzali Bank of America, a my spałyśmy w wypożyczalni. Niech Monika lepiej sama opowie Wam swoją historię:
Moja historia jest bardzo krótka: Bank of America sucks! Wyszliśmy z Rafaelem z rentalcar, panika to słowo klucz. Szukamy taksówki, nie ma. Podjechaliśmy autobusem na lotnisko i na lotnisku na postoju taksówek chcieliśmy złapać taksówkę. Drogo, ale nam sie pali dupa. Podchodzimy i każda nam odjeżdża, myślimy WTF, ale podeszła do nas Pani obsługująca taksówki (podchodzi do taksówkarza, przekazuje mu wytyczne, daje karteczkę, czy to long, czy short trip). Pani powiedziała taksówkarzowi gdzie mamy jechać, ale on stwierdził, że nie wie gdzie to jest, a tak naprawdę było za blisko i od nas uciekali do innych klientów. Wreszcie pani się zlitowała, dała adres do Bank of America i wydała dyspozycję. 5 minut jazdy + 15 minut oczekiwnia= 20$.
Part 2. Bank. Bank był brzydki w środku. Pewien pan Manuel witał nas przy drzwiach, dwie managerki, jedna kasjerka, jedna pani, która nic nie robiła i dwa tellery (komputery bankowe). Manuel skierował nas do tellera, który stwierdził, że się nie da. Ok, idziemy prosto do managera do największego biurka i mówimy o co kaman. Pani na to, żeby iść do tellera 'bo to niemożliwe, że się nie da'. Ok. Rafael stanął w kolejce do 'kasjerki' po numer konta, a ja do tellera. Kasjerka dała mu numer i 'do tellera'. Stoimy przy tellerze i znowu, o ironio, nie da się. Dobra, to znowu do managera, który odesłał nas do kasjerki ZNOWU, mówiąc, że przecież ona nam to zrobi od razu. A jak pięćminut temu pytaliśmy, to nie potrafiła. Kolejka do kasjerki jak na zawołanie urosła do 40 osób. Po 15 minutach, Rafael poprosił o drugą kasjerkę, skoro są 4 okienka i tyle ludzi. Druga przyszła, to pierwsza przestała pracować i przyjmować ludzi. Jak już wreszcie dostaliśmy się do kasjerki, zrobiła nam przelew od ręki, jakby nie dało się tak zrobić wcześniej. Wtedy pomyślałam, że może Rafael ma blokadę dzienną na zapłaty. No i oczywiście miał, a pani w okienku nie mogła jej ściągnąć i kazała dzwonić na infolinię. I tak po kilku odesłaniach to tu to tam, wyszło, że Rafael wcale nie ma blokady na konto... Wracamy więc PIESZO do wypożyczalni po TRZECH godzinach i idziemy po auto. Udało się wypożyczyć, ale jak się później okazało oszukali nas na 500 dolarów i musimy to wyjaśnić.
Wchodzimy na parking i szukamy. Miejsce 37, miała być toyota, a jest Jeep! Pierwsze wrażenie- jest okej, bagażnik duży. Drugie wrażenie- bagażnik nie jest jednak taki duży, no nie zmieścimy się, nie ma szans! Tak więc Kasia postanowiła się poświęcić i wyrzucić swoją małą walizkę z chińczyka zakupioną za cenne 18 złotych. Ale z racji tego, że posłużyła jej już wystarczająco dobrze, by móc ją opuścić, Katarzyna nie płakała. Więc jakoś poupychaliśmy, ale od tego pchania to nam auto do połowy parkingu odjechało (po trzech dniach doszliśmy do prawie-perfekcji, teraz mamy nawet trochę wolnego miejsca). Zbieramy się i rura w miasto. Niestety w całym tym ferworze kapelusz został na parkingu, będę tęsknić, ale przygarnę nowy.
Z mało precyzyjnym planem ruszyliśmy w miasto. Najpierw Union Station, który (o zaskoczenie!) był w remoncie. Ale od środka był dalej piękny. Do tego stopnia, że w ciągu 10 minut , które tam spędziliśmy, zobaczyliśmy 3 sesje zdjęciowe 3 par młodych. Dwie były pięknem a trzecia, lekko rzecz ujmując- fikuśna. skoro tutaj nikogo nic nie ogranicza co do ubioru, to pannie młodej nie było można odmówić pomysłowości co do sukienki i butów.
2 komentarze
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńFajnie jest tak podróżować z paczką przyjaciół. Ja jednak nie mam z kim i muszę powiedzieć Wam, że jest mi bardzo przykro z tego powodu. Mogę sobie tu https://ctpoland.com.pl/ w każdej chwili wycieczkę wykupić, ale co, sama mam jechać? Ech, zazdroszczę Wam takiej przyjaźni.
OdpowiedzUsuń