Kulinarnie po... Lwów
16:40Czy jest tutaj jeszcze ktoś poza mną, kto uprawia turystykę jedzeniową (dla niektórych jedyną słuszną)? Tak? To trafiliście idealnie, bo ten post jest właśnie o tym, jak spędziłam 3 dni tylko jedząc i sprawdzając miejsca, w których się je (i nie tylko).
1. Kawiarnia Wiedeńska 2/10
Pierwsze miejsce, które odwiedziłyśmy. Oczekiwania były spore, bo miejsce wychwalane na wszystkich blogach. Zamówiłyśmy omlety i kawę. Tak szczerze, to duże rozczarowanie. Nie chodzi nawet o to, że oczekiwałyśmy za dużo i przez to byłyśmy bardzo wybredne. Jedzenie było po prostu słabe. Po pierwsze miałyśmy wrażenie, że nie jest zrobione ze świeżych produktów. Po drugie jestem prawie pewna, że mój omlet (!) był odgrzany w mikrofalówce. Wiecie jak wygląda taki stopiony ser w mikrofali, który przestygnie i wygląda jak gumowa kupa? To właśnie tak to wyglądało na moim omlecie. Do tego z chleba wyszedł nam pająk, którego serdecznie pozdrawiamy.
Wnętrze jak najbardziej na tak. Klimatyczna knajpa, stare elementy wystroju (wielki plus za obrusy!), aczkolwiek średnio widoczna z ulicy. Trochę nie rozumiem też dlaczego dostałyśmy jedną kartę dań na dwie osoby, kiedy nie była to ostatnia, jaka była w restauracji.
2.Dom Legend 6/10
Ocena tego miejsca jest stosunkowo trudna ze względu na to, że jedzenie nijak ma się do fantastyczności tego miejsca. To jest jedno z 'must see' we Lwowie. Restauracja składa się z kilku poziomów, na każdym poziomie są dwa pomieszczenia, a każde w innym klimacie (książki, lwie łapy i wiele innych- sprawdźcie sami!). Do tego na dachu możecie wsiąść w stare auto, które całe się rusza, a także wejść do komina wpisanego na listę UNESCO, by spróbować swojego szczęścia i wrzucić monetę do rynny. Myślę, że spokojnie można spędzić tutaj godzinę tylko chodząc od sali do sali i kręcąc się po stromych schodach.
Co do jedzenia. Stanowczo drogo, jak na Lwowskie standardy. Gdyby ta cena szła jeszcze w parze z jakością, to mogłabym to zrozumieć, ale porcje nie dość, że strasznie małe (łyżka w zupie nie zanurzała się nawet na centymetr), to jeszcze niespecjalnie smaczne. Ja w sumie nie miałam większego wyboru jeżeli chodzi o dania wegetariańskie, bo było... aż jedno. Pieczone warzywa, które ostatecznie były bez smaku, jedne niedogotowane, inne rozgotowane.
Obsługa działa za to świetnie. Muszą mieć tam sprytny monitoring, bo nikogo nie ma w sali, a za moment zjawia się kelnerka i zbiera zamówienie.
Przyjść, obejść cały lokal- tak. Jeść- nie, znajdziecie o wiele lepsze miejsca i w stanowczo lepszych cenach.
3. Fabryka Czekolady 10/10
To wcale nie tak, że mnie totalnie kupili, bo mają czekoladę i więcej mi nie potrzeba do szczęścia. Wcale.
Po pierwsze, budynek z zewnątrz jest świetnie ozdobiony, a do tego przez ogromne frontowe okno widać jak to wszystko jest robione. Na własne oczy widziałam, jak ozdabiali półmetrowego Świętego Mikołaja! Swoje nosy do witryny przyklejają nie tylko dzieci. Co chwilę zobaczycie dorosłych z rozdziawionymi buziami, którzy nie mogą się napatrzeć na te cuda (to wcale nie ja).
Po wejściu do środka macie dostęp do dwóch sklepów (mam wrażenie, że ten piętro wyżej miał więcej rzeczy do wyboru, ale może to kwestia dnia, bo i jeden i drugi, to przecież ta sama firma), w których możecie dostać wszystko z czekolady. Czekoladowe róże, czekoladowe samochody, buciki, misie, a także samodzielnie komponowane pudełko pralin. Ceny zaczynają się od 12 hrywien.
O miejsce przy stoliku dosyć trudno. Polecamy przejść się po wszystkich salkach i sprawdzać, która nam się najbardziej spodoba i gdzie jest miejsce, bo obsługa nie prowadzi do stolika. Warto chwilę zaczekać i się nie poddawać, ponieważ jest bardzo dużo osób, które siadają tylko na chwilkę.
Obsługa bardzo miła, ale widać, że urobiona po łokcie. Zamówiłyśmy Lwowską Czekoladę, kawę z truskawkami, koktajl czekoladowy Banana Winter i czekoladowy deser nr 1. Jeśli miałabym z tego wybrać moje typy, to padłoby na Lwowską Kawę, która była naprawdę wyjątkowa w smaku i pitny deser czekoladowy. Jeśli kogoś mdli od dużej ilości słodyczy, to zemdli go tutaj sam zapach, ale dla takich miłośników jak ja, był to raj i chętnie wróciłabym do Lwowa tylko na te czekolady,
4. Teatr Piwa 10/10
Teatr zlokalizowany jest na samym rynku, więc nie będzie ciężko do niej trafić. Już z zewnątrz widać, że w środku ludzie nieźle się bawią, a to dzięki przeszklonej ścianie frontowej. Teatr ma trzy poziomy. Na parterze znajdziecie sklep z pamiątkami, na pierwszym piętrze od czwartku do niedzieli gra orkiestra, a tuż po nich na drugim piętrze zespół i tam też jest parkiet do tańczenia.
W karcie do wyboru macie kilkanaście piw, ale każdego dnia dostępne są tylko cztery z nich. Niby powód do narzekania, ale z drugiej strony macie pewność, że piwo jest świeże. Magicznym elementem dla mnie jest fakt, że oni sami warzą piwo (na parterze możecie zobaczyć nawet gdzie!). Jestem też pewna, że wśród tych czterech piw każdy znajdzie swoje ulubione, dlatego że smaki są bardzo zróżnicowane.
Klimat? Najlepszy na świecie. Interakcja pracowników z klientem jest świetna (chociaż nasz pani na początku nie mówiła po angielsku, a po 15 minutach jednak już tak), do tego orkiestra dba o to, by ludzie grali razem z nimi. Jak? Sprawdźcie sami na filmie. Jeśli nie ma miejsca, to się o tym dowiecie. Przed wejściem na każde piętro stoi ktoś z obsługi i prowadzi do stolika.
5. U Cioci Stefy 8/10
Restauracja znajduje się w okolicy Kawiarni Wiedeńskiej i bardzo żałuję, że tam nie trafiłyśmy od razu. Wybrałyśmy się tam na późne śniadanie, ale bynajmniej nie wzięłyśmy dań śniadaniowych.
Ja zabrałam zupę krem z dyni, a Klaudia barszcz i pierożki. Chciałyśmy spróbować lokalnych, tradycyjnych pierogów, ale niestety o godzinie 11 jeszcze ich nie było.
Zupa z dyni była idealnej konsystencji, bardzo dobrze przyprawiona, a i porcja była spora jak na taką cenę. Co do barszczu, to Klaudia wreszcie stwierdziła, że to jest prawdziwy barszcz, taki, jaki chciała zjeść przyjeżdżając do Lwowa. Pierożki były okej, ani jakieś super smaczne, ani nie tragiczne.
Wystrój sali jest utrzymany w klimacie ludowym. Trochę się poczujecie jak na wiejskiej sali. Haftowane szale, sukienki i chusty. Do tego płotki z drewna i klimatyczne obrusy.
6. Pyzata Chata 7/10
Wszyscy fani Marche powinni odwiedzić Pyzatą Chatę. Restauracja jest już trochę sieciówką, bo w całym mieście są aż cztery lokale, ale dalej cieszy się ogromną popularnością. Przez fakt, że jest ich aż cztery, to zawsze będzie Wam do niej blisko. Dlaczego w sumie powinniście się do niej udać, czym różni się od tych wszystkich sieciówek na wagę? Podawane są w niej lokalne, ukraińskie potrawy. Do tego jest jeszcze tańsza niż wszystkie knajpy w Ukrainie (dacie wiarę, że to możliwe?!), a mnie najbardziej przekonuje fakt, że mogę spróbować wszystkiego po trochu. Uwielbiam tak mieszać rzeczy na talerzu, chociaż zawsze kończę ze składnikami, które zupełnie do siebie nie pasują. W ten oto sposób skończyłam z pierogami, naleśnikami, surówką i kompotem za 14 zł (miałam pełne dwa talerze i miseczkę!). Nie oczekujcie jednak, że potrawy urwą wam d... podniebienie. Zwykłe domowe jedzonko, bez większego szału, ale stanowczo smacznie.
Sam lokal wygląda jak jakaś bogata restauracja, wykończenia złotem, lustra, przepych, barok i te sprawy. Więc trochę czujesz się jak w pałacu, a jesz tanioszkę na wagę. Śmieszne uczucie.
Kolejka wzdłuż lady przesuwa się dosyć sprawnie, ale po tym, jak już zapłaciłyśmy miałyśmy spory problem ze znalezieniem miejsca do siedzenia, pomimo tego, że restauracja ma aż trzy piętra! Ostatecznie się po prostu do kogoś dosiadłyśmy, co nie jest do końca komfortowe. Z takich mało przyjemnych rzeczy, to fakt, że obsłucha działa tak sobie. Na stolikach non stop leżą brudne talerze, co chwilę ktoś coś zbije i jedzenie rozwala się po całej podłodze. Próbują to ogarniać, ale miałam wrażenie, że jest po prostu za mało personelu.
Polecam to miejsce dla osób, które chciałyby mimo wszystko zjeść dobrze, ale za śmiesznie niskie ceny.
7. Virmenka, czyli najlepsza kawa. 9/10
Jeśli i Wam, tak jak mi, po dobrym posiłku marzy się jeszcze lepsza kawa, to Virmenka stanowczo jest miejscem, które musicie odwiedzić. Pojawia się praktycznie w każdym blogerskim wpisie o Lwowie, musi się pojawić też u mnie, bo nie ma sobie równych. Kawa robiona jest na naszych oczach, przez samych Ormian, w tygielku na rozgrzanym piasku. Jest o wiele lepsza niż jakiekolwiek kawy robione z ekspresu.
Do kawy domówiłam ciasto. Porcje są dosyć małe, ale przepyszne. Myślę, że możecie wybierać w ciemno, bo wszystkie desery wyglądały tak znakomicie, że na pewno Wam posmakują.
Klimat kawiarni jest bardzo urzekający. Na półkach znajdują się własne wyroby w oryginalnych buteleczkach. Na ścianach możemy podziwiać zdjęcia pokazujące historię rodziny, a cały lokal utrzymany jest w klimacie drewna i kawy (nie wiem, czy to poprawne stwierdzenie, ale gdy sobie przypominam to wnętrze, to od razu myślę o kawie). Jedyny minus, to fakt, że jest tam bardzo mało miejsca i ciężko jest się tam rozsiąść na dłużej, bo zawsze ktoś czeka na stolik, albo przepycha się nad Twoją głową do kasy. No i ceny nie są przystępne, jak na lwowskie standardy, ale stanowczo warto zapłacić więcej za taką kawę (37 hrywien za kawę i ciastko).
8. Kryjiwka 8/10
Miejsce legenda. Każdy kto jest we Lwowie musi koniecznie odwiedzić to miejsce. Nie jest jednak tak łatwo się tam dostać! Na wejściu musicie podać hasło, którego Wam nie zdradzę. Pogłówkujcie trochę, chociaż zapewne i tak ktoś przed Wami będzie znać hasło i zepsuje Wam całą zabawę.
Klimat- Panowie ubrani w mundury napawają trochę strachem. Taki niby żarcik puszczą, a patrzą na Ciebie jakby mieli Cię zastrzelić. To właśnie oni wprowadzają do klimatycznych podziemi i znajdują Wam stolik. Później już zajmuje się Wami kelnerka. Samowolki jednak nie ma. Byłyśmy świadkami jak wyproszono sporą grupę osób za to, że sami zaczęli sobie przestawiać stoliki i prosić ludzi, by zamienili się miejscami. Obsługa się zdenerwowała i ich wyrzuciła. W sumie nie muszą się martwić o brak klientów, więc nie będą też skakać wkoło tych, którzy im wadzą. Sam lokal pełen jest map, planów, historycznych wycinków z gazet, broni i tajnych przejść. Ja się tam zgubiłam już jak prowadzili mnie do stolika, zwłaszcza, że cała restauracja jest w półmroku. Do tego w jednej z sal znajduje się strzelnica, a po wyjściu z restauracji też czeka na Was niespodzianka.
Co do jedzenia się nie wypowiem, bo zamówiłyśmy tylko piwo i deser (lody smakowały jak świeża, tłusta śmietana z mleka prosto od krowy!), ale porcje przy sąsiednich stolikach wyglądały na dosyć spore.
Jest to miejsce, które musicie odwiedzić. Będą wam grać przy stole, strzelać koło ucha i śmiać się z Was, a i tak Wam się spodoba. Przygotujcie się tylko na to, że przed wejściem trzeba trochę poczekać w długiej kolejce.
9. Bar z wiśniówką
Lokal mieści się na samym rynku i raczej bym stwierdziła, że to miejsce na 'szybką akcję' w stylu Czupito- zamawiasz, pijesz i wychodzisz. Jest tak dlatego, że w środku nie ma zupełnie miejsca. Możecie oczywiście wyjść na dwór, bo są tam rozstawione stoliki, ale w naszym przypadku akurat zaskoczył nas śnieg i było 'trochę' zimno.
Co tu tak w sumie jest? Przepyszna nalewka wiśniowa podawana w uroczych kryształowych kieliszkach. Smakuje jak te domowe od babci, a polewają Wam ją przesympatyczni chłopacy. W samym lokalu możecie się trochę dowiedzieć o historii tej nalewki i podziwiać wielkie beczki, a także kupić całą butelkę, jeśli Wam posmakuje!
Było też kilka miejsc, które odwiedziłyśmy przelotem, albo których nie udało nam się zobaczyć, ale podobno są godne polecenia, tak więc liczę na to, że Wy je sprawdzicie!
10. Masoch Cafe
Już sama nazwa jest dosyć kontrowersyjna. Lokal, który z ulicy nie rzuca się w oczy, za to w środku totalnie zaskakuje. Podobno kelnerki chodzą ubrane bardzo skąpo, do tego bez skrupułów biją klientów pejczem, łapią za różne części ciała, a jeśli ktoś im się nie spodoba, to czeka go kara. Nie do końca wiem jaka, ale po mieście chodzą różne plotki co do tego. My odpuściłyśmy ze względu na to, że przed wejściem ustawiła się długa kolejka, a nam kończył się już czas. Nie mniej jednak Was szczerze zachęcam, byście wpadli tam i sprawdzili, czy to co mówią, jest prawdą.
11. Muzeum Lamp
Muzeum Lamp, to tak naprawę restauracja. Mieści się na tej samej ulicy co kawiarnia Virmenka. Restauracja jest kilkupiętrowa, a na ostatnim poziomie wszystkie ściany są oszklone, co pozwala podziwiać panoramę miasta. Od piwnicy, aż po sam strych wszędzie są lampy. Te starsze i te nowsze. Do tego na ścianach powieszono mnóstwo plakatów, reklam i wycinków z gazet, które pozwalają poznać historię lamp. Miejsce jest bardzo klimatyczne, ze skrzyń ulatnia się dym, ściany od góry do dołu obwieszone są lampami, większość z nich nawet działa. Można mieć tu jednak lekkie wrażenie haosu.
Jak już wiecie, my tu nie jadłyśmy, ale mam obawę, że mogło być tam trochę tak, jak w Dim Legend, gdzie jakość jedzenia nawet w najmniejszym stopniu nie dogania klimatu restauracji.
12. Mięso i sprawiedliwość
Lokal został nam polecony przez parę, która podrzuciła nas na stopa. Przyjeżdżają do Lwowa już kilka dobrych lat, a to miejsce odkryli dopiero tym razem. Byli nim zachwyceni, więc jeśli szukacie czegoś, czego nie ma w każdym top 10, to powinniście sprawdzić właśnie "Mięso", które znane jest zwłaszcza ze swoich dań z grilla.
13. Cukiernia na ul. Szewczenki.
Fani ciast i ciasteczek powinni poszukać tej cukierni. Zwłaszcza jeśli ktoś z Was jest fanem tortów. Miejsce to, po raz kolejny, poleciła nam Pani, która podwiozła nas aż do samego Wrocławia. Pani poleca zwłaszcza tort miodowy z suszonymi śliwkami. Mnie przekonało to, że opowiadała o nim dobre 20 minut, a do tego za każdym razem przywoziła ze sobą jeden do Polski. Nie musicie kupować całego, jest możliwość zakupu tylko jednego kawałka.
Zgłodnieliście czytając tego posta? To zapraszam do Lwowa, dla mnie jest to raj dla turystyki jedzeniowej! Macie swoje miejsca, które byście polecili we Lwowie?
4 komentarze
ja zgłodniałam bardzo czytając o tych wszystkich miejscach:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam we Lwowie, choć mieszkam dosyć blisko. Dużo dobrego słyszałam już o tym mieście, nigdy o lokalach. Kryjiwka wydaję się być tajemniczym ale ekscytującym miejscem. Fabryką czekolady mnie kupiłaś, choć obecnie jestem na diecie ;).
OdpowiedzUsuńNie czytać przed śniadaniem :) Grozi głodem natychmiastowym :) ale i tak fajne zestawienie.
OdpowiedzUsuńByłam we Lwowie tylko raz, na krótko, kilka lat temu, ale bardzo chciałabym tam wrócić. Te miejsca, które opisujesz brzmią po prostu magicznie...
OdpowiedzUsuń