Islandia day 7

22:27

Nigdy nie da się zaplanować podróży od A do Z, a więc dla nas nawet lepiej, że nie mieliśmy specjalnie ambicji na ułożenie takiego planu. Sprawdzaliśmy na bieżąco w przewodniku gdzie jesteśmy i co chcemy zobaczyć. Tym sposobem ominął nas etap irytowania się, bo coś nam jednak przepadło, a tego dnia przepadło nam bardzo dużo atrakcji turystycznych, za to spotkało nas wiele takich, których na próżno szukać w przewodniku. Ciekawi?



Dzień siódmy na Islandii rozpoczęliśmy pobudką w samochodzie gdzieś na parkingu. Tak szczerze, to nie do końca wiem gdzie wtedy byliśmy, bo końcówkę poprzedniego wieczoru ostro przespałam (tak, przyznaję się, dalej wykorzystuję każdy możliwy moment na spanie). Wychodzę z pojazdu naszego kierowcy, rozglądam się na prawo, lewo i widzę wkoło kilka domków, trochę gór i nizin. Nic, co pozwoliłoby określić gdzie jesteśmy. Na całe szczęście zatrzymaliśmy się przy zamykanych łazienkach, a więc można było się spokojnie wyszorować pod bieżącą wodą. To chyba był jakiś camping wielkości przydomowego ogródka, ale nie jestem do końca pewna, bo nie było ani samochodów, ani rozbitych namiotów. Nie narzekam i nie potrzebuję tej wiedzy, ważne, że wyszłam stamtąd czysta, pachnąca i piękna (znaczy no... prawie). 

Mieliśmy pojechać to tu, to tam, ale wszędzie były wielkie zaspy śniegu, co skończyło się tym, że ratownicy zamknęli jedyną drogę. Nie mogliśmy już  pojechać do przodu 'jedynką', a zawrócić i obrać inną drogę też niespecjalnie, bo właśnie na tej innej drodze wczoraj złapaliśmy gumę. Na całe szczęście okazało się, że jeśli cofniemy się kilkadziesiąt metrów, to znajdziemy schronisko, w którym możemy się rozgrzać, zamówić piekielnie drogą herbatę i skorzystać z wi- fi, a oni w ciągu trzech godzin postarają się sprawdzić jeszcze raz tę trasę i dadzą nam znać, czy nią dzisiaj przejedziemy, czy zostaliśmy uziemieni. Zaczęło się zjeżdżać coraz więcej i więcej ludzi, nie przepuszczali nawet aut z napędem na cztery koła. Wtedy stwierdziliśmy, że nasz Peugeot na pewno by nie dał sobie rady i, że nie chcemy wiedzieć jak wygląda ta droga, bo fakt, że nas nie przepuścili mnie nie dziwi, ale nawet takich wielkich samochodowych potworów? Na to, że widać asfalt pewnie nie ma co liczyć. Skoro i tak tu zostajemy, to czas ugotować sobie obiad. Rozłożyliśmy się na parkingu przed restauracją i zaczęliśmy gotować wodę w menażkach, ale nie na owsiankę! Tym razem na dania z prawdziwego zdarzenia! Słyszeliście kiedyś o posiłkach liofilizowanych? Świetna sprawa, zwłaszcza jeśli w kraju do którego jedziecie jest strasznie drogo, a Wy macie niski budżet. Zalewa się wrzątkiem, czeka kilka minut, a później pozostaje tylko delektować się obiadem prawie jak u mamy. Miało być łatwo, bo co można zepsuć przy obiedzie z proszku i wrzątku? Wiatr wiał jednak tak mocno, że ciężko było odpalić palnik, nawet kiedy schowaliśmy się pomiędzy dwoma samochodami i stworzyliśmy mur z kartonów. Jeśli my byśmy nie dali rady, to kto inny? Po walce z wiatrem, osłanianiu palnika własnym ciałek i ognistych tańcach doczekaliśmy się gorącej wody i makaronu w wykwintnym sosie. Po sytym posiłku, który wcale nie smakował jak z paczki (no prawie...) zabijaliśmy czas łapiąc wi- fi, zwiedzając pobliski szałas i okupując huśtawki. 


Kiedy wszyscy tracili już nadziejęw drzwiach pojawił się ratownik z krótkofalówką w ręce, postał chwilę budując napięcie, aż wreszcie się uśmiechnął i powiedział, że jedziemy! Musimy się zebrać na raz i grzecznie gęsiego nas przeprowadzą przez ośnieżoną drogę. Super! Nigdy w życiu nie miałam jeszcze takiej eskorty! Przed nami jechała wielka odśnieżarka, a na samym końcu za nami ratownicy w swoich ogromnych samochodach z kołami jak od traktora. I w taki oto sposób przejechaliśmy szczęśliwie przez całe góry. Jechaliśmy bardzo wolno, ktoś nie mógł podjechać pod górkę, a inny wpadł do rowu, ale większość z ponad 50 pojazdów przedostała się przez burzę śnieżną i dotarła do bezpiecznego miejsca. Ja i tak uważam, że ten zabieg był zrobiony po to, by rozkręcić interes w schronisku, bo właścicielka chyba nie widziała tylu gości od kilku dobrych lat. Sprytnie, nie? Mówisz, że nie można przejechać, a Jadzia ze schroniska tylko kasuje te tysiaki za herbatki.

Kiedy ratownicy już nas zostawili i każdy pojechał gdzie chciał, my odbiliśmy w stronę pola geotermalnego Hverarond. Ledwo wyszliśmy z samochodu, a mi obiad uniósł się do gardła. Takiego smrodu zgniłych jaj nie czułam już prawie rok. Gorzej było chyba tylko w Yellowstone. Kiedy jednak już się przyzwyczailiśmy do odoru, to zaczęliśmy robić sztuczki ze znikaniem w dymie, a Jacek chciał zostać wandalem i udawał, że puszcza racę. Nie wiem czy to jego marzenie z dzieciństwa, ale wyglądał na szczęśliwego i jakby spełnił jedno ze swoich największych marzeń. Nie zabawiliśmy tam specjalnie długo, bo zapach cały czas był strasznie intensywny, a na naszych ubraniach utrzymał się jeszcze do następnego dnia. Okropieństwo!

Po polu geotermalnym udaliśmy się na basen z gorącymi wodami. Nas cena przerosła- 2200 koron za kilka godzin w basenie, to stanowczo powyżej naszego budżetu. Dawid jednak skorzystał i bardzo poleca. My skorzystaliśmy tylko z darmowego wi- fi i wygrzaliśmy się w ciepłej stołówce. Co dalej? Cofnęliśmy się kawałek by zobaczyć krater na obszarze wulkanicznym Krafla. Miało być super, miał być wulkan, a skończyło się na... zakopanym w śniegu aucie. Byliśmy bez łańcuchów na oponach, droga oznaczona tylko żółtymi pachołkami, asfaltu nie widać, w sumie to nic nie widać - wszędzie biało! Odjechaliśmy już trochę od głównej drogi, do tego nie mieliśmy ochoty po raz kolejny wzywać wielkiego drwala, by zmieniał nam oponę. No to przecież wypchamy to auto! Dwóch silnych mężczyzn, a i moje bicki urosły od noszenia skrzynek na magazynie! My byśmy nie dali rady? W śniegu po kolana rozbujaliśmy auto, raz, drugi i za trzecim razem wreszcie się ruszyło do przodu i wyjechaliśmy! Stwierdziliśmy, że po tym incydencie wracamy już na główną drogę i nie zjeżdżamy więcej na takie trasy, bo przy następnym razie spotkamy już chyba tylko Yeti. Tyle więc widzieliśmy z krateru, który na zdjęciach w Google wygląda prześwietnie. Przez ten ogrom śniegu ominęły nas też pseudokratery Skutustadagigar, które bardzo chciałam zobaczyć, bo ćwiczył na nich sam Armstrong! Krążyliśmy obok nich kilka razy, wjeżdżając przy tym na czyjeś podwórko, ale nic nie zauważyliśmy niestety. Trzeba stanowczo tutaj wrócić przy mniej śnieżnej pogodzie. Na koniec dnia wybraliśmy się zobaczyć jeszcze jedno miejsce, by nie iść spać smutni i rozczarowani (ja i tak w głębi serca płakałam, bo Armstrong...). Tak oto skończyliśmy nasz siódmy dzień na formacjach skalnych Dimmuborgir. Dimmuborgir oznacza "ciemne miasto" i faktycznie o zmroku wyglądało jak jakieś miasto z horroru, albo z bardziej mrocznych scen z Hobbita. Urządziliśmy sobie tam całkiem przyjemny spacer doszukując się w kształtach skał różnych stworzeń. Znaleźliśmy też jaskinię, ale jakoś nikt specjalnie nie pchał się do tego, żeby do niej wchodzić. Żałuję tego bardzo, może akurat znaleźlibyśmy tam jakieś skarby?


Ratownicy na Islandii są naprawdę bardzo przyjaźni, zawsze uśmiechnięci i chętni by Ci pomóc, chociaż wcale na takich nie wyglądają. Wszyscy są strasznie wysocy i dobrze zbudowani. Wyglądają jak ogromni drwale z reklam pił do cięcia drewna. Do tego mają ogromne samochody. Zastanawiam się czy to na pewno jest po to, by ułatwić im jazdę w ciężkich warunkach pogodowych, czy dlatego, że w normalne samochody się nie mieszczą. 
Pole geotermalne Hverarond- przygotujcie się na ostre uderzenie zapachu zgniłych jaj, który pozostanie na Waszych ciuchach jeszcze przez kilka dni. Samo pole dosyć spore i ciekawe, zwłaszcze jeśli wcześniej czegoś takiego nie widzieliście. 

Spa Jardbodin vid Myvatn- basen termalny. Karnet studencki 2200 koron. Bufet z jedzeniem niewiele droższym niż w standardowych marketach. Darmowe wi- fi!

Pseudokratery Skutustadagigar- łudząco podobne do kraterów księżycowych. To właśnie tutaj kosmonauci  (m.in. Neil Armstrong) trenowali poruszanie się po terenach 'księżycowych'.

Formacje skalne Dimmuborgirw tłumaczeniu znaczy 'ciemne miasto'. Formacje te utworzyła lawa wypływająca z pobliskich kraterów. Według ludowych wierzeń pojawiały się tu elfy i trolle!





Zobacz również

0 komentarze