Świat się kręci wokół pizzy
22:12
Nie będę oszukiwać ani siebie, ani Was. Do Neapolu pojechałam jeść. W mojej
głowie powtarzały się 3 słowa: pizza, kawa, Nutella, pizza, kawa, Nutella… Ja
jestem wielką fanką pizzy, ale nie takiej amerykańskiej, a prawdziwie włoskiej
(To nie znaczy, że tej drugiej nie lubię. Zawsze chętnie przygarnę). W Polsce
nie ma zbyt wielu miejsc, w których można spróbować właśnie takiej prawdziwej
pizzy dlatego tym bardziej nie mogłam się doczekać wizyty w Neapolu. Byłyśmy
tam trzy dni, a więc trzy obiady, trzy różne pizzerie. Chciałyśmy spróbować
różnych miejsc, tych bardziej ukrytych i tych turystycznych i zobaczcie, czy
nam się udało. Ważna informacja: dwie z nas nie jedzą mięsa, a jedna jest
bezglutenowcem, dlatego zawsze próbowałyśmy klasycznej Margarity, by też było
łatwiej nam je porównać.
Vesi (Via San Biagio Dei Librai)
Jest to pierwsza pizzeria do której trafiłyśmy po przylocie. Polecił nam ją
nasz host z couchsurfingu (pozdrawiam Matteo, zapewne to czytasz!), kiedy
zapytałyśmy go o pizzerię bezglutenową. No cóż, po dotarciu na miejsce okazało
się, że pizzeria bezglutenowa faktycznie istnieje, ale niestety otwiera się
dopiero o godzinie 19.00. Jeśli więc planujecie tam wpaść, to zapiszcie sobie,
że przed tą godziną część bezglutenowa restauracji jest zamknięta, ale ta
"normalna" część działa. Według mnie świetnie rozwiązali zresztą
sprawę pizzy bezglutenowej, ponieważ stworzyli dla niej osobny lokal po drugiej
stronie placu. Jest mniejszy, w środku były może dwa stoliczki, ale bez
problemu można usiąść w ogródku tej ‘glutenowej’ części.
Co do samej pizzy, to miałam duże oczekiwania i się nie zawiodłam. Idealnie
cienka, z idealną ilością sosu, idealnie dopieczona. Ser, bazylia, wszystko
pycha. Niebo w gębie. O dziwo Basia nie narzekała na działanie glutenu na jelita,
więc da się przeżyć. Wtedy jeszcze myślałam, że nie może być już lepiej,
chociaż Dominika twierdzi, że to właśnie ta była najlepszą pizzą. Do tego
kosztowała tylko 3 euro!
Teraz dochodzimy do momentu, którego nie jestem w stanie trochę pojąć. Mamy
dwie różne restauracje, dwie różne lokalizacje, a to samo logo i tą samą nazwę:
Sorbillo. Normalnie pomyślałabym, że sieciówka, ale nie w momencie, kiedy jedna
jest najlepszą pizzerią w mieście, a druga to totalna pomyłka. Zacznijmy może
od pomyłki.
Gino Sorbillo Lievito Madre al Mare (Via Partenope)
Zawsze staram się unikać restauracji położonych przy turystycznych miejscach i
największych deptakach. Wychodzę z założenia, że przy takiej ilości klientów
nie są oni w stanie utrzymać dobrej jakości, a często nawet nie odczuwają
takiej potrzeby, bo przecież turyści i tak przyjdą. Dlatego raczej wchodzę w
małe uliczki i stołuję się w rodzinnych knajpach. Tutaj jednak przekonały mnie
dwie rzeczy: pierwsza to fakt, że wszyscy polecają Sorbillo, a druga to wielki
plakat z napisem „Gluten Free” tuż obok wejścia. Stwierdziłyśmy, że skoro
wczoraj chciałyśmy zabić Basi jelita, to dzisiaj im zrobimy dobrze. Myślę, że
wyszło im to jednak tylko na gorsze. Wzięłyśmy pizzę na wynos, by zjeść ją przy
samym brzegu morza, ale myślę, że nawet widoki nie były w stanie już jej pomóc.
Pizza była okropna. Strasznie sztywna, sucha i spalona. Jednocześnie przy
wysuszonym cieście była bardzo tłusta i nie mam tutaj na myśli, że polali ją
dużą ilością oliwy. Czułam raczej jakby cały tłuszcz wypłynął z sera o niskiej
jakości. Sos pomidorowy bez smaku, podobnie zresztą jak bazylia. Boki pizzy były tak twarde, że nie dało się ich zjeść co
dla mnie było wielkim ciosem, bo ja uwielbiam boki pizzy. Gdyby to wszystko
można było usprawiedliwić niską ceną, to może bym wymazała to przykre
wspomnienie z pamięci, ale Basia za swoją bezglutenową pizzę zapłaciła 7
euro, a my za zwykłą niewiele mniej. Na plus
mogę dodać tylko lokalizację i naprawdę świetną i przemiłą obsługę. Jeśli szukacie
posiłków gluten free, to myślę, że powinniście szukać dalej, bo nie jest to
restauracja do której warto specjalnie zaglądać.
Gino Sorbillo (Via dei Tribunali)
To z kolei jest wielką niespodzianką w porównaniu z jej siostrzaną
restauracją. Miejsce to polecają wszyscy miłośnicy pizzy, a popularność widać,
kiedy czekasz ponad godzinę w kolejce by usiąść przy stoliku. Kierując się do
tej restauracji byłyśmy strasznie głodne, więc fakt, że musiałyśmy jeszcze tak
długo stać pod drzwiami trochę nas podenerwował. Wiadomo, kobieta głodna, to
kobieta zła. Może jednak po kolei. Żeby dostać
się do restauracji trzeba najpierw zapisać się na listę oczekujących.
Dostajecie wtedy przybliżony czas oczekiwania, ale nigdy nie jest on pewny i
jeśli odejdziecie na chwilę kiedy akurat wywołają Wasze nazwisko, to kolejka
Wam przepada. Trzeba w takim razie cierpliwie czekać w tłumie innych osób. W
końcu nadchodzi ten zbawienny moment kiedy zapraszają Cię do środka i… nas
przesadzali 3 razy. Okazało się, że jednak stolik nie jest jeszcze gotowy, a
później, że to jednak nie ten. Normalnie pewnie by mnie to zdenerwowało, ale
oni byli tak przeuroczy i śmieszni, że nie dało się złościć. Włosi są
specyficzni, można ich pokochać, albo znienawidzić. Ja osobiście się zakochałam
w ich sposobie bycia. Wracając jednak do tej pizzy. Nasze wymagania były duże,
bo skoro wszyscy ją tak zachwalają, to musi być szczególna. Była. Wszystkie
smaki i cała konsystencja pizzy była idealnie wyważona. Idealnie gibka,
wszystkie składniki spływały, a ja skończyłam tradycyjnie cała w sosie. Skoro
już o sosie mowa, to był chyba najlepszy sos pomidorowy jaki jadłam. Delikatnie
połączony ze śmietaną, a do tego ser o ciągnącej się konsystencji. Mogłabym tam
zostać na zawsze i do ostatnich moich dni jeść pizzę. To jest miejsce, które
stanowczo powinniście sobie zapisać i odwiedzić kiedy tylko będziecie w tej
części Włoch. Cena? Jedyne 3.50 euro, nieporównywalna do poprzedniej.
Do Włoch nie jedzie się na
pizzę taką jak w Polsce. To nie jest trójkąt, który jesteście w stanie utrzymać
w ręce. Pizza się rozpada, rozwala, a składniki spływają po rękach, tylko tak
właśnie powinno być i takiej szukajcie
0 komentarze